primium vivere ośrodek logo

 

 

PIERWSZY OŚRODEK LECZENIA UZALEŻNIEŃ,
KTÓRY POWSTAŁ W POŁUDNIOWEJ CZĘŚCI POLSKI!

DZWOŃ! 24 h

    667 950 835 

    607 778 701 

  33 817 51 29 

Porzuć nałóg

Chcesz pomóc osobie uzależnionej, pierw zadbaj o siebie!!

2017-10-26

Dagmara poznała Adama w pracy. Bystry, inteligentny, przebojowy, uśmiechnięty, zadbany, no i zabójczo przystojny. Szybko wpadli sobie w oko. Zaczęli spotykać się też po pracy. Wyjścia do kina, na koncerty, do klubów, romantyczne kolacje, kwiaty, prezenty, motyle w brzuchu…
- Był taki idealny. Dbał o mnie. Zawsze mogłam na niego liczyć, nawet po całonocnej imprezie – wspomina Dagmara.
Po dwóch latach znajomości Adam oświadczył się. Dagmara bez wahania przyjęła pierścionek, a rok później wypowiedziała sakramentalne „tak”.
- Jeszcze jako narzeczeni namawiałam Adama, żebyśmy zamieszkali razem, ale on cały czas wykręcał się. Mówił, że dopiero po ślubie, że tak go wychowano, że dobrze jest jak jest, bo na razie każdy ma swoją przestrzeń, że przed nami całe życie. Zaraz po weselu wynajęliśmy przytulne mieszkanie i wspólnie go urządziliśmy. Przez pierwsze pół roku było cudownie. Potem zaczęły się „schody” – przyznaje Dagmara. – Z mojego cudownego, nieskazitelnego mężczyzny zaczął wychodzić gbur, nie umiejący sprzątnąć po sobie talerza, wrzucić brudnej bielizny do pralki, wynieść śmieci do zsypu. Praca, gotowanie, sprzątanie, rachunki, przynieś, wynieś, pozamiataj – tak zaczęło wyglądać moje życie. Mało tego, w trakcie porządków coraz częściej zdarzało mi się znaleźć poupychane w różnych dziwnych miejscach puste puszki po piwie. Najpierw wściekałam się, wygarniałam, że jest brudasem, leniem, w dodatku pijakiem. Potem miałam wyrzuty sumienia, usprawiedliwiałam go w głowie, że może przemęczony, zestresowany, przecież po raz kolejny zmienił pracę, żeby żyło nam się lepiej…
Tyle, że zamiast lepiej było coraz gorzej. Dagmara stała się czujna, podejrzliwa. Z generalnych porządków raz w tygodniu przeszła w codzienne „maglowanie” półek, szafek, łóżek, kanap, foteli i wszystkich innych zakamarków.
- Zawsze coś znajdowałam alkohol. Oczywiście już bez zawartości. Głównie to były puszki po piwie, czasem trafiła się butelka po wódce. Byłam przerażona – mówi Dagmara. – Uznałam, że krzykiem nic nie wskóram. Zebrałam się w sobie i najspokojniej, jak tylko się dało rozpoczęłam rozmowę. W odpowiedzi usłyszałam, że jak zwykle przesadzam, czepiam się, marudzę i robię „z igły widły”, że jakoś wcześniej alkohol mi nie przeszkadzał, że przecież i ja lubię się napić.
Po tej rozmowie do Dagmary jeszcze dosadniej dotarło, że Adam ma problem z piciem i być może jest uzależniony. Za wszelką cenę starała się pomóc mu. Po pracy pędziła na zakupy, gotowała, sprzątała, a potem godzinami przeszukiwała strony internetowe, czytała książki, artykuły na temat leczenia z  alkoholizmu. Adam o leczeniu nie chciał słyszeć. Twierdził, że tylko wariaci chodzą do psychologów lub na terapie, że z nim wszystko jest ok i jak każdy facet po robocie ma prawo „walnąć” sobie piwko.
- Tylko, że jego piwko po pracy stało się najważniejsze. Nic poza tym nie liczyło się. Najpierw jedno, drugie, trzecie, potem coś mocniejszego i spanko, bo przecież rano trzeba wstać. Mieszkaliśmy razem i nic poza tym. Zero wspólnych planów, wyjść, z czasem i rozmów, bo zazwyczaj kończyły się awanturami – przyznaje Dagmara. – Z piciem nie krył już się. Wiedział, że i tak wszystko wywęszę, więc pił „legalnie”. Czułam bezsilność. Im bardziej chciałam mu pomóc, tym większy opór napotykałam. Przestałam być wściekła na niego, a zaczęłam wściekać się na siebie. Zastanawiałam się, gdzie popełniłam błąd, co robię nie tak, czego mu brakuje? Za jego picie winy szukałam w sobie, szczególnie po tym, jak zaczęliśmy spać w osobnych pokojach.
Dagmara czuła się bardzo samotna, ale wstydziła się komukolwiek do tego przyznać. Wszystko ukrywała przed rodziną, znajomymi. Ciągle poszukiwała nowych form wsparcia dla Adama.
- Proponowałam wspólne rozrywki, robienie tego, co kiedyś sprawiało nam obydwojgu przyjemność, a jednocześnie umawiałam wizyty w poradniach leczenia uzależnień, szukałam najlepszych specjalistów, po to tylko, żeby później odwoływać spotkania. Adam kpił ze mnie, wyzywał od idiotek. Uparcie twierdził, że nic mu nie dolega, za to, że ja nieźle fiksuję. Stawał się coraz bardziej niemiły, wycofany, obojętny.
Dagmara tak była zaabsorbowana uzdrawianiem swojego męża, że powoli zapominała o sobie.
- Zrezygnowałam ze wszystkiego, co wcześniej dawało mi radość. Ograniczyłam się do pracy, obowiązków domowych, a moją misją stała się pomoc Adamowi. To wokół jego nałogu kręciło się moje życie – podkreśla Dagmara.
Było jej coraz gorzej, często płakała, nieraz zaniedbała własną pracę, niewyspana, zestresowana, nerwowa – jednak cóż to wszystko w porównaniu z problemem Adama?
- Któregoś dnia zadzwoniła do mnie Aga, przyjaciółka na spotkanie, z którą od kilku miesięcy „nie miałam” czasu. Wcześniej widywałyśmy się co najmniej dwa razy w tygodniu, godzinami rozmawiałyśmy przez telefon. I od niej się odcięłam, ale ona nie dała za wygraną. Bardzo opornie, w końcu przystałam na wspólny obiad w naszej ulubionej restauracji. Nie mogłam udawać. Aga od razu zauważyła, że dzieje się coś poważnego. O Adamie nie chciała słuchać. Uświadomiła mi, że to ja mam problem. Zdecydowanym głosem zakomunikowała, że jestem współuzależniona i powinnam zacząć szukać pomocy dla siebie, bo to jedyny sposób, by pomóc Adamowi. Ten argument mnie przekonał.
Dagmara mocno wzięła sobie do serca sława Agi. Im więcej dowiadywała się o współuzależnieniu, tym bardziej rozumiała, że chcąc dobrze szkodziła, jak wiele razy źle działała.
- Dotarło do mnie, że stwarzałam Adamowi idealne warunki do tego, by tkwił w nałogu. Posprzątane, ugotowane, wyprane, rachunki popłacone – nic nie robić, tylko pić.
Chociaż łatwo nie było, powoli zaczęła wprowadzać zmiany.
- Adam stale tylko obiecywał. Pojedziemy na weekend w Bieszczady, kupię ci te wypasione buty, zabiorę na koncert Ogranka, itp. itd. Ostatecznie zawsze kończyło się tak samo – nie mam czasu, pieniędzy, ochoty, nie chce mi się. Zamiast łudzić się, czekać i przeżywać kolejne rozczarowania Dagmara sama zaczęła sprawiać sobie małe przyjemności –lody w przytulnej kafejce, spacer po pracy, wieczorne bieganie, karnet do centrum fitness, fryzjer, kosmetyczka. Coraz częściej jadała na mieście i coraz rzadziej spoglądała na zegarek. Nie spieszyła się do mieszkania, w którym Adam tak naprawdę był tylko fizycznie. W głębi serca miała jednak nadzieję, że właśnie to go przebudzi. Niestety było odwrotnie.
- Adam awanturował się, że ciągle mnie nie ma, że on chodzi głodny i w brudnych ubraniach. Kiedy odpowiadałam, że ma dwie ręce i sam sobie może ugotować, uprać, czy posprzątać, tak jak sam kupuje sobie alkohol, krzyczał, że to rola żony, że w jego domu rodzinnym tak było. Któregoś dnia słysząc to samo, zasugerowałam, że zawsze może wrócić do tego domu, bo ja mam dość bycia jego kucharką i sprzątaczką, a przede wszystkim dość jego picia. Co więcej postawiłam mu warunek, że jeśli nadal będzie spożywać alkohol i nie podejmie się leczenia sama go spakuję. 
Dagmara nie musiała tego robić. Następnego dnia w mieszkaniu nie było już rzeczy Adama, oprócz sterty porozrzucanych wszędzie puszek po piwie. Zostawił kartkę. Wrócił do rodziców. Po trzech miesiącach obustronnego milczenia, zadzwonił. Zażądał rozwodu…
- Wypłakałam chyba morze łez. Na przemian byłam wściekła na niego i na siebie. Miotały mną różne skrajne uczucia. Kochałam go i nienawidziłam jednocześnie. W końcu przestałam rozpaczać. Pomogła mi terapia. Zrozumiałam, że jedyne życie, o którym mogę decydować to moje własne i że nawet największą miłością i oddaniem nie można zmienić drugiej osoby, jeśli ona tej zmiany nie chce. Teraz już wiem, że najlepszą pomocą osobie uzależnionej, jest nie pomagać jej wcale. Wprawdzie można podarować wędkę i nauczyć łowić, ale rybę musi złowić sama!
(K)